Pokazywanie postów oznaczonych etykietą rodzinne skarby. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą rodzinne skarby. Pokaż wszystkie posty

sobota, 5 lipca 2014

Katarzynka "Katarynka" do przytulenia!

Kto przytuli Katarzynkę? :) :) :)

Nie wiem, jak miała na imię Katarzynka, zanim do mnie trafiła, ale mnie - jak tylko ją zobaczyłam -  skojarzyła się z katarynką, bo lala ma w sobie pozytywkę!


Katarzynka - milutka dziewczynka!

Katarzynkę, zwaną przeze mnie pieszczotliwie "Katarynką", dostałam od kogoś, kto znalazł ją, robiąc w swoim mieszkaniu gruntowne porządki. Zostałam poproszona o zaopiekowanie się nią, jako że w przeciwnym wypadku Katarzynka trafiłaby pewnie do jakiegoś ciemnego pudła z niepotrzebnymi rzeczami. No i teraz ta sympatyczna lala jest u mnie, a ja coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że nie umiem jej pomóc.

Lala wymagałaby gruntownej renowacji, by mogła odzyskać dawny blask. Nie jest to, być może, ogrom klinicznej lalkowej roboty, ale z pewnością przydałaby się tu maszyna do szycia, trochę centymetrów kwadratowych ładnych materiałów i parę akcesoriów z lalkowego "spa", by doprowadzić dziewczynkę do porządku. Ja takowych sprzętów i akcesoriów nie posiadam, więc chętnie przekazałabym (ofiarowałabym!) Katarzynkę jakiejś miłej lalkowiczce, która ma doświadczenie w dawaniu lalom nowego życia.

Sprawa wygląda pokrótce następująco: lala ma głowę i korpus z lekkiego tworzywa typu styropian/ jakaś inna pianka (trzeba by główkę na nowo zamocować, bo jest dość luźno nasadzona), buźka oklejona cienkim materiałem koloru cielistego, oczka plastikowe, włoski z włóczki, kończyny są szmaciane i wypchane mięciutkim materiałem wypełniającym, ubranko po części zintegrowane z nóżkami i rączkami, na szmacianych stópkach wszyte butki z czarnej ceraty. Laleczka w pozycji siedzącej mierzy około 28 centymetrów. Wszystkie materiałowe elementy lali są porządnie wypłowiałe i poplamione, moim zdaniem przynajmniej po części wymagałyby wymiany, czyli przypuszczalnie uszycia na nowo. No i najważniejsze - muzyczne serce, czyli pozytywka! Byłoby wspaniale, gdyby udało się komuś zreperować mechanizm tak, by sprężyna nie puszczała. Gdy odpowiednio przytrzyma się klucz do nakręcania pozytywki, udaje się ją uruchomić i z wnętrza lali słychać przepiękną dzwonkową wersję muzyki Piotra Czajkowskiego!


Lala w całej swojej szmaciankowatości! :)

Czyż to nie jest sympatyczny pysio?!

Na pleckach - "motylek" do nakręcania pozytywki.

Katarzynka wyznała mi ostatnio, że bardzo chciałaby poznać osobę, która by ją pokochała, umiała ją naprawić i przywrócić jej dawny uśmiech, który nieco się wytarł na sympatycznej pucołowatej twarzyczce. Jeśli któraś z Was, drogie lalkowiczki, chciałaby się zaopiekować Katarzynką "Katarynką", to obie byłybyśmy przeszczęśliwe. Widok odmienionej lali bardzo by mnie uradował!

Czy ktoś przygarnie moją sierotkę? Jeżeli któraś z Was ma ochotę, piszcie, proszę, na adres bjork82(małpa)wp.pl i przyślijcie swoje dane adresowe, żebym mogła nadać laleczkę pocztą (oczywiście na koszt własny :)). W przypadku kilku osób chętnych zadecyduje najprawdopodobniej kolejność zgłoszeń :).

Akcję "Przytul Katarzynkę!" uważam za rozpoczętą!


środa, 25 grudnia 2013

Filipinka "śmieszna minka".

To niesamowite, co można odkryć po wielu latach w szpargałach pochowanych w najgłębszych zakamarkach domu rodzinnego! W jednym z wcześniejszych postów pisałam, że jako nastoletnia panna pozbyłam się w jednej chwili wszystkich swoich zabawek, oddając je młodszym i bardziej potrzebującym dzieciom. Okazało się jednak, że coś się jeszcze uchowało. Z pewnością dlatego, że lala, którą chcę Wam pokazać, nie była jedną z moich ukochanych zabawek z dzieciństwa, ale stanowiła raczej element dekoracyjny pokoju dorastającego dziewczęcia. Nie pamiętam, w którym dokładnie roku ją dostałam, pewne jest jednak, że było to mniej więcej w połowie lat dziewięćdziesiątych. Filipinkę ofiarowała mi moja kochana ciocia - miłośniczka lalek (sama ma ich kilka, nawet wam tu zaraz dwie pokażę :)). Imię nadałam laleczce niedawno, bo jako eksponat "półkowy" wcześniej nie miała ona żadnej ksywki, w przeciwieństwie do pozostałych moich zabawek, którym wymyślałam zawsze bardzo oryginalne imiona! Oto moja "śmieszna minka":

Filipinka.

Z tego, co zdążyłam obejrzeć na łamach innych blogów, lalki z minkami bywają rozmaite i - powiedzmy sobie szczerze - nierzadko po prostu niezbyt ładne. "Potworkowate" i wykrzywione na wszystkie strony pyszczki jakoś nie robią na mnie specjalnie pozytywnego wrażenia (choć zdarzają się i w ramach tego gatunku ciekawe okazy). Filipinka jest inna. Jej buzia odzwierciedla doskonale jej figlarny charakterek. Zresztą zobaczcie sami, jaka to psotnica! Chciałam jej zrobić kilka zdjęć, by móc Wam ją pokazać, a ona ukryła się pod moim szalikiem i znalazłam ją tylko dzięki temu, że mrugnęła do mnie swoim błyszczącym orzechowym okiem ;)

Tylko psoty jej w głowie!

Filipinka jest filigranowa. Ma 20 cm wzrostu. Jak na laleczkę sygnowaną na pleckach "made in China" ma porządnie odlane kończyny. Rzekłabym nawet, że ma całkiem słodkie łapki i stópki. Do tego dochodzi czuprynka w dość sporym nieładzie. Mogłabym nawet ją uczesać, ale pomyślałam, że do usposobienia tej małej psotki taki rozwichrzony fryz pasuje najbardziej.

Brudna rączka mówi sama za siebie - mała znowu rozrabiała na podwórku! ;)

Fila lubi biegać i skakać. Jest zresztą całkiem wysportowana. Potrafilibyście stanąć, tak jak ona, na głowie?!

Wygibasy.

Na koniec pokażę Wam jeszcze dwie lale mojej cioci. Nie znam ich imion, ale prezentują się one na półce całkiem dostojnie! Jak to porcelanki :)

Panny z dobrego domu :)



...i jeszcze mały bożonarodzeniowy akcent. Wszystkiego dobrego świątecznego!

Wesołych Świąt!


sobota, 21 grudnia 2013

Nowa odsłona Basi.

Basia jakiś czas przebywała w lalkowym szpitaliku, by poddać się niegroźnym zabiegom ortopedycznym. Na szczęście obyło się bez komplikacji i lala wróciła do domu uśmiechnięta i zadowolona. W drodze ze szpitala odwiedziła także salon fryzjerski, gdzie zafundowała sobie regeneracyjną kurację "włosową". Doradzono jej także, jaka fryzura będzie pasować do jej urody i rodzaju włosów. Efekty jej metamorfozy przedstawiam poniżej.

Lśniące blond kitki to zasługa innowacyjnych zabiegów fryzjerskich! :)

Tak Basia stawiała pierwsze kroki po operacji.

"Czy w rozpuszczonych też mi ładnie?" ;)

Cieniutkie wstążki zamiast sznurówek przy bucikach - idealna propozycja dla małej damy!

Przyjemnie jest widzieć Basię promienną i roześmianą, prawda?

niedziela, 15 grudnia 2013

Skarpetki Jagody i inne wieści.

Co słychać u moich lal?

Zmiany, zmiany...  :)

Szrajerka dostała piękne i oryginalne skarpetki. Wszak zima idzie - trzeba dbać o stópki, by nie przemarzły! W tym miejscu należą się przeogromne podziękowania dla Sinestro, dzięki której strój Jagódki staje się coraz bardziej kompletny. Ach, gdyby tak znaleźć pod choinką serdaczek i buciki dla mojej celuloidowej ślicznoty... może kiedyś, jakimś szczęśliwym zbiegiem okoliczności, spełni się moje życzenie...

Skarpeteczki na stópeczki - hop! ...i od razu cieplej!

Elżbietka i Bianka umyły pysie i wyprały sobie sukienki, jako że do Wigilii Świąt Bożego Narodzenia zostało niewiele czasu, a przecież należałoby usiąść do wigilijnej wieczerzy w odświętnym i czystym ubranku. Elce coś nie idzie prasowanie, liczy na pomoc starszej siostry. Bianka też nie kwapi się do tego żmudnego obowiązku - jak tu prasować, kiedy w sukienkach same falbanki i koronki! 

Siostrzyczki...

...i ich czyściutkie odświętne stroje.

...a Basia? Basia czeka w lalkowym szpitaliku na małą operację. Na szczęście to nic poważnego. Rutynowy zabieg. Przy okazji może uda się także poprawić stan jej włosów. Na koniec dodam jeszcze, że rady doświadczonych lalkoblogerek bardzo się przydają. Potwierdzam - mleczko do demakijażu z Biedry skutecznie i bezpiecznie odświeża rumiane lica lalek :) :) :)

Śpiąca Basieńka.
 

sobota, 7 grudnia 2013

Basia - mała dama.

Skąd się wzięła Basia? Nie, nie zdobyłam jej na giełdzie staroci. Nie, nie wygrałam lalkowej aukcji internetowej. Nie, tym razem nie znalazłam jej na strychu. Basię dostałam od bardzo bliskiej mi osoby. A było to tak...

Po zakończeniu prac renowacyjnych z Jagodą (moją kaliską krakowianką) w roli głównej byłam z siebie taka dumna, że postanowiłam pochwalić się efektami moim dwóm mamom (dla uściślenia - pierwsza to mama-mama, czyli właścicielka Szrajerki, a druga to mama-teściowa :)). Po pokazaniu drugiej mamie zdjęć Jagódki i opowiedzeniu historii lalki teściowa obiecała mi, że dostanę pod swoją opiekę jej starodawną lalę, zresztą ponoć równie starodawną jak moja celuloidowa Jagoda.

No i mam ją! Na razie nie zdążyłam zapytać, skąd pochodzi ta ślicznotka, z jakiego kraju przybyła i w jakich okolicznościach trafiła w ręce mamy. Wiem jedynie, że musiało to nastąpić jakoś w drugiej połowie lat pięćdziesiątych dwudziestego wieku. Mam nadzieję, że dowiem się więcej niebawem - może pomoże mi to w wytropieniu szczegółów odnośnie małej damy, którą nazwałam Basią.  

Basia - mała dama.

Basia z pewnością wymaga kilku zabiegów pielęgnacyjnych. Po pierwsze, ma brudną buzię (może ktoś z Was mógłby mi doradzić, czym najlepiej ją umyć). Po drugie, nóżki i rączki dość luźno zwisają i nie mam pojęcia, czy uda mi się je jakkolwiek naciągnąć (mocowania kończyn to grube metalowe druty zaczepione na jakiś sznurek, który znajduje się wewnątrz ciałka). Korpus lali jest wykonany z masy papierowej, zaś główka i kończyny - chyba z jakiegoś rodzaju kompozytu (pewnie także na bazie masy papierowej, choć materiał ten trochę przypomina plastik). W okolicach uszek odrobinę schodzi malatura (czy da się to jakoś odmalować?). Zachwycają za to doskonale zachowane rzęsy (lala, rzecz jasna, zamyka i otwiera oczy). Włoski mojej niebieskookiej blondynki wykonane są z moheru. Na czole zauważyć można niewielki ich ubytek; może założę lali na głowę opaskę ze wstążki... Najpoważniejszą chyba usterką jest brak lewej dłoni - musiała się odłamać i zgubić dawno temu. Nie wiem jednak, czy zdobędę się na tak daleko idącą rekonstrukcję. Wszak to wymaga nie lada umiejętności i wprawy, nie mówiąc o specjalistycznych materiałach. Może znacie jakiegoś dobrego i niedrogiego "lekarza" od lalkowych rączek?

Lala ma w sobie jeszcze jedną ciekawostkę...



...wygląda na to, że kiedyś mówiła "ma-ma" albo płakała :)

Poniżej widoczny jest fragment mocowania nóżki:




Plastikowe butki oraz skarpetki (doszczętnie przeżarte przez mole i nadające się jedynie do wyrzucenia) są raczej oryginalne. Nie wiem, jak rzecz się ma z sukienką. Bielizna Basi wygląda na uszytą nieco później przez któregoś z domowników (ręczna robótka z resztek materiału).



Basia marzy o balu pod gwiazdami... i o zdrowej rączce.


Poobiednia "kimka" :)

Na koniec jeszcze dodam, że na razie nie udało mi się znaleźć na ciałku Basi żadnej sygnatury. Mam natomiast wrażenie, że buzia lalki jest bardzo podobna do niektórych twarzyczek z firmy Arranbee, o której ostatnio czytałam w internecie. Ponadto zgłębienie tematu lalkowego w sieci pozwalało mi sądzić przez moment, że lala jest produkcji niemieckiej, a ściślej - firmy Gura. Na jednej ze stron znalazłam lalkę, która ma bardzo podobny kształt głowy, takie same jak u Basi brwi i sposób przeszycia włosów. Najistotniejszym jednak tropem miały być skarpetki. Na zdjęciu niemieckiej lali widać, że materiał, z którego są wykonane, jest identyczny jak ten, z którego są uszyte skarpetki mojej małej damy. Teraz jednak skłaniam się ku hipotezie, że lala pochodzi z Francji. Po pierwsze - to by pasowało do historii rodziny, po drugie - na Allegro znalazłam bardzo podobną starą lalkę, rzekomo francuską. Ma bardzo podobne skarpetki i butki do mojej Basi, znajomo wyglądającą twarzyczkę z malaturą zbieżną do basinej, kształt stópek i rączek - niemal identyczny! Tak, moja Basia z dużym prawdopodobieństwem jest Francuzką z urodzenia! :) 

O postępach w sprawie renowacji Basi z pewnością będę Was jeszcze informować. Wszelkie porady i uwagi doświadczonych lalkoblogerów/-ek mile widziane!


Pora na kąpiel, moja panno :)

niedziela, 1 grudnia 2013

Szrajerka z lamusa.

Opowiem Wam teraz historię, która przydarzyła mi się miesiąc temu i której bezpośrednią konsekwencją jest fakt, że zaczęłam być "lalkoblogerką". Ale zanim to uczynię, na moment przeniosę się do czasów mojego dzieciństwa...

Urodziłam się na początku lat osiemdziesiątych XX wieku. Mimo niesprzyjającej sytuacji politycznej i rozmaitych niepokojów panujących w tamtym okresie rodzice zapewnili mi bardzo szczęśliwe dziecięce życie. Jak na szkraba z przeciętnej polskiej rodziny, miałam dość sporo zabawek - lalek, misiów, samochodów (bardzo lubiłam!), gier, książeczek, plastikowych literek i tych wszystkich gadżetów peerelu, które można oglądać teraz na sentymentalnych blogach o Polsce Ludowej. Wszystkie swoje zabawki bardzo szanowałam i smuciło mnie, gdy koleżanki z podwórka targały swoje lale za włosy, a misie za uszy. Pamiętam, że widok zepsutej zabawki robił wtedy na mnie - małej dziewczynce - bardzo złe wrażenie... Potem nadeszły czasy podstawówki i pierwsza - w sumie jedyna oryginalna - lalka Barbie z Pewexu (dokładnie ta, którą pięknie opisano tu: http://marsbarbie.blogspot.com/2012/02/barbie-my-first-princess-1989.html). W następnych latach dorobiłam się kilku innych szczupłych lalek, a nawet domku z windą i tarasem (i to już był zabawkowy luksus!). Moje dziecięce skłonności do zbieractwa i gromadzenia przedmiotów spowodowały, że zabawki zaczęły mi zalegać na półkach meblościanki z wysokim połyskiem. A ja już byłam nastolatką i zaczęłam odczuwać pewien rodzaj obciachu, gdy ktoś ze znajomych przychodził w odwiedziny. Podjęłam więc bardzo drastyczne kroki - spakowałam wszystkie (nawet te najbardziej ukochane!) swoje zabawki i oddałam je biednym dzieciom. Nie oszczędziłam nawet najukochańszych moich maskotek, czego oczywiście, z perspektywy minionego czasu, bardzo żałuję. Człowiek z wiekiem jednak robi się sentymentalny. Jedyna moja pociecha w pewnym zakurzonym strychu w domku na wsi. Strych ten stanowił swego czasu - dla moich kuzynek, koleżanek i dla mnie samej - wakacyjną skarbnicę starodawnych ciekawostek. I okazuje się, że cały czas ma w sobie tyle tajemnic. A teraz do rzeczy...

1 listopada odwiedziłam rodzinny dom mojej mamy (właśnie ten dom!), w którym to do dziś mieszka moja babcia. Tak się składa, że stary wiejski domek powoli zaczął się sypać i podjęto decyzję o renowacji dachu oraz - co za tym idzie - powierzchni strychowej. Pracami zajął się osobiście mój wujek - "złota rączka". Zaciekawiona postępem prac remontowych zajrzałam na strych - moją ulubioną graciarnię z dzieciństwa i wakacyjnych wyjazdów z miasta na wieś. Strych jak strych - składowisko najrozmaitszych sprzętów - od przedwojennych aparatów fotograficznych i odbiorników radiowych, przez radziecki telewizor, do starych zakurzonych  zabawek. No i oczywiście stara szafa, w której - z tego, co jak przez mgłę pamiętałam - na jednej z półek leżała od zawsze zakurzona lala mojej mamy. No i była tam nadal! Nikt już się nią nie bawił od lat, bo gumki przy mocowaniu nóżek przetarły się dawno temu, a pewnie żadnemu z dorosłych nie chciało się ich naciągnąć na nowo. Lala od dłuższego czasu leżała na starej półce i się kurzyła. Owego pierwszego dnia listopada mama i ja postanowiłyśmy ją wreszcie odkurzyć, razem z maminymi wspomnieniami z dzieciństwa. Z opowieści wynika, że mama dostała lalkę w dużym pudle z celofanowym okienkiem jako prezent pod choinkę (przy okazji - niesamowite, ale we włosach znalazłam dwie świerkowe igły - ciekawe, czy to jeszcze z lat pięćdziesiątych!). To mógł być jakiś 1957 lub 1958 rok. Nie mam pojęcia, jaki jest rok produkcji zabawki, ale czytając różne blogi lalkowe, zaczynam mieć podejrzenia, że lala może być nawet trochę starsza niż druga połowa lat pięćdziesiątych (ma sygnaturę ASK w trójkącie na szyi). Mama mówi, że lalka otrzymała imię Jagoda i służyła, najzwyczajniej w świecie, do zabawy. Była kąpana, czesana, przebierana, chodziła na spacery do ogrodu, na łąkę, na pole. Siłą rzeczy musiała się trochę sfatygować, a czas, w którym leżała samotnie, kurząc się na strychu, także odcisnął piętno na jej urodzie. Ale!!! Nadszedł czas jej drugiej świetności i drugiej młodości. Nie wiedząc jeszcze o całym bogactwie blogowo-kolekcjonerskim w internecie, wykonałam intuicyjnie pewne czynności renowacyjne. Dlatego też, niestety, nie mam żadnego zdjęcia lalki sprzed renowacji; nie sądziłam wtedy, że mogłoby ono stanowić teraz doskonałą dokumentację i dowód niesamowitej metamorfozy. Najpierw lalę porządnie umyłam (przy tej okazji troszkę pękła jedna stópka, którą później przykleiłam klejem do modeli plastikowych), co spowodowało także odklejenie moherowej peruczki, ale może to i dobrze, bo włosy zostały bardzo dokładnie umyte (choć - jak czytałam - niektórzy twierdzą, że nie należy moczyć moheru) i - w miarę możliwości - wyczesane. Peruka została potem przyklejona na nowo (rzecz jasna, po ponownym zapleceniu warkoczyków i wymianie przeżartych przez mole wstążek na nowe), ale zanim to uczyniłam, zajęłam się "latającym" luźno w główce mechanizmem ocznym. Oczy były w zasadzie kompletne, jedyne, czego im brakowało, to rzęsy. Na szczęście ostatnio przypadkowo trafiłam do sklepu z chińską "taniochą" i nabyłam tam za grosze piękne, podkręcone, sztuczne rzęsy, które przykleiłam lalce do powiek. Mechanizm jest w pełni sprawny i lala pięknie zamyka i otwiera oczy. Przy okazji mycia głowy wypadł z niej jeszcze jeden dziwny element, przyklejony wcześniej na kawałek szmatki. Nie wiem, czy to był język, czy ząbki (mama twierdzi, że nie pamięta, by lala miała jakieś uzębienie), w każdym razie tenże zagadkowy fragment dziwnej "masy plastycznej" namoczył się i pokruszył. Wylądował zatem w koszu na śmieci, a ja - kombinując w głowie metodę rekonstrukcji przynajmniej języka - zrobiłam języczek z białej filcowej podklejki do mebli, którą wcześniej pomalowałam czerwonym markerem. Wydaje mi się, że wygląda dość autentycznie. Rzęsy zresztą też bardzo efektownie się podkręcają, jednocześnie trzymając w ryzach nieco już wyrobiony mechanizm do poruszania oczami. Kupiłam też mocną okrągłą gumkę i - nie bez pewnych trudności - zamocowałam na nowo nóżki. Następna kwestia - ciuchy w, wydawało się, opłakanym stanie. Ale nie taki diabeł straszny. Sukienka miała spory ubytek materiału z tyłu, ale wystarczyło trochę poluzować dwie tylne zakładki i okazało się, że materiału jest aż nadto. Przy okazji przekonałam się, że jestem dość sprawną i dokładną "krawcową ręczną", choć nieczęsto zdarza mi się wykonywać poprawki krawieckie :). Następnie bielizna, czyli, powiedzmy, majtki lub body. Różowawe błyszczące tasiemki (robiące za ramiączka) odprułam z jednej strony i przymocowałam do nich zatrzaski, by w przyszłości móc z łatwością ściągać i zakładać ciuszek. Biała halka - szyta jak spódnice, które widziałam na blogowych zdjęciach - nie wymagała zbyt wielu zabiegów. Koszula również była kompletna, ale rękawy miała strasznie brudne - wręcz żółto-szare, a nie białe. Wszystkie białe części garderoby zostały najpierw wstępnie wyprane, potem trzy razy potraktowane mydełkiem odplamiającym, następnie kolejne dwa razy wyprane w płynie do prania z domieszką proszku do pieczenia (rzeczywiście - skutecznie wybiela!). Ponadto koszula miała chwilowo odpruty kołnierzyk z koronki i złotą lamówkę przy dekolcie, ale przyszyłam je równiutko na nowo. Jest jeszcze fartuszek z "firanki", który - po wybieleniu - wymagał kilku prac renowacyjnych. Na szczęście udało mi się nabyć piękną czerwoną i zdobioną kwiatkami wstążkę oraz delikatną czerwoną koronkę, którymi obszyłam podniszczoną zapaskę. Lala ma jeszcze drewniane czerwone koraliki, które nawlekłam na czerwoną wstążeczkę. Niestety, te oryginalne, "bombkowe", nie zachowały się. Tak samo jak aksamitny serdaczek i czerwone buciki. No i skarpetki. Ale o nie się specjalnie nie martwię, bo dzięki uprzejmości pewnej przemiłej lalkarki lala ma szansę otrzymać oryginalną parę. Napiszę o tym jeszcze na pewno!

Miałam pisać krótko, a wyszło tak, jak się tego spodziewałam. Ale to chyba syndrom fascynacji nowym zajęciem. Zapraszam do obejrzenia galerii zdjęć z moją Jagodą w roli głównej (ponoć oryginalnie - według szrajerowskiego nazewnictwa lalek krakowianek - Iwonką).

Jagódka po wstępnej renowacji czeka na wybielające się części garderoby.

Tu - już w halce i koszuli, jeszcze bez kołnierzyka.

Na szczęście celuloidowa buzia mojej krakowianki dała się dobrze doczyścić.

Lala - wersja letnia.

Oryginalna bielizna.

Sposób na swobodne ściąganie ubranka.

Oryginalne ciuchy dość dobrze się zachowały.

Ach, co za oczy!

Jagoda w odplamionym kołnierzyku i nowych koralach.

W pełnej krasie - w oczekiwaniu na skarpetki. :)


Stare zdjęcie mamy z lalą.

P.S. Jeszcze na koniec prośba - gdybyś ktoś z Was miał do odsprzedania jakiekolwiek brakujące części oryginalnej krakowiankowej garderoby, to będę wdzięczna za informację. Serdaczek i buciki (a także korale) szczególnie mile widziane!